wtorek, 20 lipca 2010

Chorować w USA Part 1


Jeśli chcesz chorować w Polsce to musisz być zdrowy, tak się mówi potocznie od kilkunastu lat o polskiej służbie zdrowia. Natomiast jeśli chcesz chorować w USA to musisz być i zdrowy i ciągle pracować.


Moją dziewczynę spotkało nieszczęście i nabawiła się niemiłej dolegliwości, jaką jest zapalenie ucha środkowego. Dzięki zdobytej wiedzy na renomowanej uczelni medycznej w Warszawie oraz sprawdzeniu objawów w Internecie, wiedzieliśmy że diagnoza jest słuszna tak na 90% i to bez pomocy Dr. Housa.


Podany został również silny antybiotyk, właśnie na tą dolegliwość, który wziąłem ze sobą z polski. Jednak nasilający się ból sprawił, że wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Zaczęliśmy szukać pomocy. Okazało się, że bez ubezpieczenia nie wiele da się zrobić. Można skorzystać z pomocy w darmowej klinice, jednak wcześniej trzeba się umówić, bo takowe placówki mają dość spore obłożenie.


Następną próbą jakiej chcieliśmy podjąć był by ostry dyżur, na którym z pewnością udzielno by nam pomocy. Jednak udzielenie takiej pomocy również wiązało by się z poniesieniem kosztów (Nawe kilkanaście tysięcy dolarów), które (jeśli ktoś nie ma pieniędzy) są zawieszane w czasie do momentu rozpoczęcia pracy.


Dlatego całe szczęście, że nasz znajomy lekarz przyjął nas na wizytę za którą nie musieliśmy płacić. Potwierdził naszą diagnozę i stwierdził, że podany antybiotyk jest prawidłowy i stosuje się go właśnie w takich przypadkach. Do tego dla pewności dopisał nam lek antywirusowy, gdyby podłoże zapalenia było właśnie wirusowe.
Zaraz po wizycie udaliśmy się do apteki, gdzie podano nam cenę za lek – jedyne $239 i to za generyk (Lek generyczny, lek odtwórczy, generyk – określenie leku będącego zamiennikiem leku oryginalnego, zawierającym tę samą substancje czynną – źródło wiki.)! Cieszyłem się, że antybiotyk wziąłem ze sobą i nie musieliśmy kupować i jego. Podana cena była oczywiście nie do przyjęcia, dlatego poprosiliśmy osobę z ubezpieczeniem aby ona go kupiła na siebie. Było przy tym kombinacji, jak choćby jazda po nową receptę. No, ale udało się. Cena za lek z ubezpieczeniem $5. Tak, ja też nie mogłem w to uwierzyć!


Założę się, że większość pomyślała tak jak my, skoro dzięki ubezpieczeniu są takie zniżki to czemu się nie ubezpieczyć. Tak właśnie zrobiliśmy. Weszliśmy na Google i zaczęliśmy szukać ofert ubezpieczycieli. Jest ich dość sporo jednak jest jeden problem – cena. Na cenę nie składa się jeden parametr, jak choćby koszt miesięczny. Wiadomo, że za najtańszy pakiet nie można się było spodziewać wiele, ale to na co na trafiliśmy to istna paranoja.


Powiedzmy, że chcemy wybrać firmę A, która oferuje pakiet zdrowotny za $150 miesięcznie. W skład pakietu wchodzą wizyty u lekarza, ostry dyżur, pobyt w szpitalu i refundacja leków. Do tego dochodzi deductible, czyli kwota którą musimy wydać sami za leczenie zanim ubezpieczyciel zacznie robić cokolwiek. No i tu się zaczyna zabawa. Jeśli deductible jest wysoki, rzędu $2000 to miesięczna składka jest niska ($150), jeśli ta kwota jest niska (nie widziałem ofert $0) to składka miesięczna jest wysoka. Oczywiście są różne wariancje. Jeśli osiągniemy deductible to np.: ubezpieczyciel pokryje 80% wydatków na leki ale nie więcej niż $500, może pokryć w 90% wizytę u lekarza lub posiadać stała stawkę za każdorazową wizytę itp.. Więc może być sytuacja, gdzie miesięcznie będziemy płacić na ubezpieczenie po $200, deductible $900 a do większości i tak będziemy musieli jeszcze dopłacać z własnej kieszeni. Mało tego, deductible (A specific dollar amount that your health insurance company may require that you pay out-of-pocket each year before your health insurance plan begins to make payments for claims. Not all health insurance plans require a deductible. – źródło http://www.ehealthinsurance.com/ehi/StandAloneHelp.ds?faqId=HGLD&categoryId=HGL1-2-2&entryId=1&mcei.app.terminalID=__tid__1_), to jest opłata roczna. Czyli np.: cały rok jesteśmy zdrowi a w grudniu chorujemy. Przekraczamy sumę deductible, kończy się rok i w styczniu znowu musimy najpierw pokryć deductible by ubezpieczyciel zaczął działac.
Więc czas przestać narzekać na NFZ bo my musimy dopłacić” co najwyżej ordynatorowi, aby łóżko się znalazło, a nie tak jak w USA „współ-płacić” za wszystko.


P.S.
Pozdrowienia dla pracowników NFZ i polskiej służby zdrowia.
Polecam również film "Chrować w USA" Micheal Moore.

piątek, 16 lipca 2010

Przelanie

Ostatnio podczas tankowania samochodu przelało mi się paliwo. Nie powiem, był to dla mnie szok. Zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu ale zaraz się opamiętałem. W końcu jestem w USA, tu nie muszę się tym martwić. W Polsce rzadko kiedy tankowałem benzynę, więc nie mogła się przelać, a gazu LPG nie da się przelać.
Tu nie dość że galon kosztuje $2.70, to większość samochodów to monstra z silnikami 5 litrowymi v8, które stoją w gigantycznych korkach. Mało tego, koncert BP codziennie wylew kilka tysięcy baryłek ropy do zatoki Meksykańskiej, więc ja mam się przejmować jakimś drobnym przelaniem ?! O nie !

4th of July

Na obchody 4 Lipca wybrałem się do Chicago. Mówiono mi, że takich fajerwerków jeszcze nigdzie nie widziałem. Miasto wydaje średnio na nie $1 mln. Wsiadłem w samochód i pojechałem.
Chcąc nacieszyć się miastem i uniknąć korków wybrałem się wcześniej, dzięki czemu zdążyłem na "Taste of Chicago". Jest to festiwal a raczej może wielka uczta, poświęcona jedzeniu. Myślałem, że zjem tu coś orientalnego i mało spotykanego. Jednak na miejscu okazało się, że po pierwsze jest drogo a po drugie oprócz żeberek z grilla i pizzy, którą jedli chyba wszyscy, to nic ciekawego się nie dostanie.
Dlatego swoje kroki skierowałem na przystań z której chciałem podziwiać widowisko. Nie powiem zeszło się sporo ludzi. Obstawiono wybrzeże ratownikami, gdyby ktoś z w rażenia chciał wskoczyć do wody i się ostudzić. Przy każdym ratowniku stał co najmniej jeden policjant, a gdy zaszło słońce wszystko się zaczęło.
Kilka petard, wystrzelonych bez żadnej synchronizacji. Siedziałem osłupiały zastanawiając się czy to jest to. Resztę widowni też siedziała jak wmurowana ale nie bynajmniej nie z zachwytu, a po 20 minutach było już po wszystkim. Czułem się bestialsko wykorzystany. Do tej pory pytam się, gdzie ten amerykański przepych?! Przecież Orkiestra Owsiaka pod PKiN puszcza lepsze fajerwerki, mało tego moi sąsiedzi lepiej witają nowy rok w Polsce! No ale tak to już jest z amerykańskimi uroczystościami. Więcej się o nich mówi, niż są one tego warte.

The Flag Guy


Moja lokalna gazeta " The Plainfield Sun" w ostatnim numerze na pierwszej stronie, donosi o tutejszym bohaterze. Jest nim kierowca śmieciarki, który "ratuje flagi". Artykuł ukazał się tuż po 4 Lipca, więc całkiem nie przypadkowo. Z całej historii można by się śmiać, bo komu by się śniło odznaczać, kogoś nagrodą "Wolności" za takie coś. Czy któregoś z polskich operatorów śmieciarek (tak, to nie są śmieciarze) odznaczono kiedyś za recycling?! Nie, mimo tego, że nawet ja nie raz widziałem jak wybierali puszki i butelki ze śmieci by je później oddać do skupu.
No, ale w końcu to Amerykański bohater. Nasz Jeff O., przezywany "The Flag Guy" nie dość, że zbiera bestialsko porzucone a często i porwane flagi!, to w domu składa je, po czym wiezie do the American Legion, którzy takie flagi utylizują podczas specjalnych ceremonii utylizacyjnych.